niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział II

                                                        Rozdział II


Dni mijały niemiłosiernie szybko, rok szkolny zmierzał ku końcowi, całe dnie spędzałam z Tysonem, grając na pianinie, spacerując i czasem ucząc się. Do domu w lesie nie wracaliśmy, gdyby to zależało ode mnie dawno byśmy tam poszli. Siedziałam w pokoju, Tyson musiał wrócić na chwilę do siebie. Dochodziła godzina piętnasta, a  ja nie miałam żadnych pomysłów co tego dnia robić. Postanowiłam przejść się do lasu. Spacerowałam już około godziny kiedy doszłam do skraju lasu, znowu ujrzałam polanę, a na niej stary, piękny dom. Wejdę tam - pomyślałam, będę odważna. Wolnym krokiem zmierzałam ku domowi. Stojąc przed drzwiami zawahałam się, przyjrzałam się budynkowi uważne, stare drzwi ledwo trzymały się zawiasów, zdobiła je zardzewiała kołatka, z wygrawerowanym ptakiem, gdzieś ją już widziałam, tylko gdzie? Nie mogąc sobie przypomnieć spojrzałam na ścianę domu, musiał być opuszczony dawno, ściana była z czerwonej cegły, dach miał zielony kolor, małe okna odsłaniały ciemności panujące w środku, jedna szyba była zbita, jakby ktoś rzucił w nią kamieniem. Wróciłam do drzwi, były lekko uchylone, przyjrzałam się pięknej złotej klamce, przejechałam po niej palcem, spróbowałam ją nacisnąć, była bardzo ciężka, drzwi otworzyły się już całkowicie, jakby ktoś zapraszał mnie do środka. Ostatni raz zawahałam się. Chcę tam wejść - pomyślałam i weszłam. Stałam w korytarzu, który rozchodził się po całej długości domu, co kilka metrów stały drzwi, ten korytarz też skądś kojarzyłam. Jedne z drzwi były jeszcze otwarte, zajrzałam do tego pomieszczenia. Była to mała kuchnia, pozostawiona w takim stanie jakby właściciele nagle wstali i wyszli z domu nie wracając. Na małym stoliku stał talerz, a na nim dwa stare sztućce, chlebak był otwarty, a na desce leżał chleb, obok niego położono nóż. Jedno z krzeseł było przewrócone, jakby ktoś szybko się z niego zerwał. Zdziwiona wyszłam z kuchni. Na końcu korytarza stały długie schody,  weszłam po nich na górę, były tam dwa pokoje i kolejne schody, wszystkie drzwi były pootwierane. Weszłam do pierwszego pokoju, był to salon, z balkonem. Na środku stał taki sam stolik jak w kuchni, leżało na nim zdjęcie oprawione w ramkę. Podeszłam bliżej, przedstawiało dwóch starszych ludzi śmiejących się radośnie w towarzystwie pięknej, młodej dziewczyny. Wyglądała na dorosłą, miała długie, czarne włosy sięgające do pasa związane w dwa warkocze. Była piękna, przyjrzałam jej się uważniej, była bardzo podobna do mnie... chociaż włosy miała inne niż ja, jej oczy i usta były identyczne jak moje. Zdziwiona wyszłam na balkon. Widok z niego był przepiękny, pokazywał tył domu. Stały tam krzesła i plastikowy stolik. W rogu stała piękna huśtawka. Zwiedziłam cały dom, w którym było mnóstwo miejsc, które wyglądały znajomo, bardzo mi się spodobał, postanowiłam wrócić tu następnego dnia i poczytać książkę. Wróciłam do domu.

niedziela, 19 maja 2013


Siedzieliśmy w salonie przy fortepianie rozmawiając na różne tematy, na szczęście nie prosił mnie, abym zagrała coś na instrumencie,który dalej był zamknięty na kluczyk. Głównie to ja prowadziłam rozmowę, zdarzało się, że nie odpowiadał na niektóre pytania tylko znowu się uśmiechał, ewentualnie nieznacząco kiwał głową. Teraz nie czułam się jak te skrzypce co wczoraj, kiedy one zostały same, przyszłam ja i się nimi zajęłam, teraz we mnie wszedł Tyson. Postanowiliśmy się przejść, w głębi duszy liczyłam na to, że zajdziemy do mojego lasu. Od jakiegoś czasu coś bardzo mnie tam ciągnęło, tak jakby ktoś albo coś bardzo chciało, żebym się tam znalazła. Moje ciche marzenie spełniło się, szliśmy przed siebie tak długo, aż doszliśmy do lasu, żadne z nas się nie odzywało, ale nawet ta cisza wydawała się być piękna. Znaleźliśmy się na skraju lasu, gdzie stał stary podniszczony dom. Nigdy jeszcze tam nie byłam, poczułam wielką ochotę, żeby wejść do tego domu. To miejsce również wydawało mi się znajome, jakbym tu była, wiele lat temu. 
- Tyson? Wejdziemy tam? - zapytałam cicho. Patrzał na dom skupiony, bardzo się nad czymś zastanawiał.
- Zobaczę jak wygląda w środku i powiem ci, czy możesz tam wejść. - powiedział po chwili namysłu, chwile potem wchodził do środka. Czekając na niego usiadłam na trawie, zrywając źdźbło trawy. Bawiłam się trawą przez dłuższy czas. Po chwili drzwi domu otworzyły się i wyszedł z nich Tyson, kiedy był na tyle blisko mnie, że widziałam jego twarz, poderwałam się na równe nogi. Miał rozgniewaną minę, szedł szybkim krokiem. Kiedy do mnie podszedł mocno złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę lasu. Usłużnie powłóczyłam nogami, zdziwiona jego reakcją. Miałam wielką ochotę zatrzymać się, żeby zapytać go o tą nagłą zmianę nastroju, ale moje słabe ręce nie dały by rady z mocnym uściskiem Tysona.Wreszcie zatrzymał się i mocno przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w jego klatę piersiową, a on zaczął głaskać moje włosy.
-Sądzę, że nie najlepszym pomysłem jest wchodzenie tam. - powiedział, po głosie poznałam że był bliski płaczu. Z całej siły ścisnęłam go, poczułam jak po włosach spływają mi jego łzy. Nie wiedząc o co chodzi zaczęłam płakać razem z nim, na środku lasu. 
- I nie można było tak od razu? - powiedziałam przerywając płacz. Delikatnie dotknął mojej głowy i uniósł ją, tak abym spojrzała prosto w jego oczy. Jedyne co chciałam teraz zrobić to pocałować go, niestety on nie wykazywał takich chęci. Otworzył usta jakby chciał mi coś powiedzieć, jednak po chwili zamknął je zrezygnowany. Odsunął mnie od siebie po czym ruszył przed siebie, poszłam za nim, raz obracając się za domem, którego tu już widać nie było. 
- Alice? - zapytał po pewnym czasie Tyson.
- Tak? - mruknęłam w odpowiedzi.
- Obiecaj mi, że nigdy nie pójdziesz do tego domu sama, póki ja cię tam nie zaprowadzę, dobrze? - powiedział, nie odpowiedziałam, kusiło mnie, żeby tam pójść, nawet teraz. - Dobrze?!- krzyknął nie słysząc mojej odpowiedzi, skrzyżowałam palce za plecami i odpowiedziałam:
- Dobrze.
 Milion  pytań nasuwało mi się na język, ale kiedy tylko doszliśmy do mojego domu, Tyson ostatni raz mnie przytulił i zniknął za rogiem.Chciałam porozmawiać z Hay'ą ale nigdzie jej nie było, pouczyłam się i zeszłam do salonu. Nic ciekawego nigdzie się nie działo, więc położyłam się na środku podłogi w salonie myśląc o starym domu za lasem. Wiedziałam, że kiedyś tam wrócę, musiałam wiedzieć co tam było. Kiedy leżałam tak na podłodze powróciły wspomnienia, aby powstrzymać się od płaczu, postanowiłam coś zjeść. Otworzyłam lodówkę i sięgnęłam po pierwszą rzec jaka wpadła mi w ręce. Okazało się, że to marchewka. Siedziałam w korytarzu przygryzając ją. Po chwili do domu weszła Hay'a, usiadła koło mnie i zaczęłyśmy rozmowę, o wszystkim, kiedy postanowiła iść poprosiłam ją, żeby dzisiaj nocowała u mnie, a nie w domku dla personelu. Niestety, dzisiaj jechała do rodziny mieszkającej gdzieś w okolicy. Tą noc musiałam przespać sama. Dochodził wieczór i pogodziłam się z tą myślą, w tedy ktoś zadzwonił do drzwi, otworzyłam je. To był Tyson.
- Hej - mruknęłam cicho.
Nie odpowiedział nic, tylko rzucił mi się w ramiona, szloch. Kiedy już się uspokoił usiedliśmy w moim pokoju w całkowitej ciszy.
- Dzisiaj nasunęło mi się na myśl jedno pytanie... - powiedział niespodzianie.
- Tak? - spytałam cicho, ale z uśmiechem.
- Dlaczego w twoim salonie stoi fortepian? - zapytał. Westchnęłam głośno.
- To pozostałość po tacie, kiedyś nauczył mnie grać, fortepian był jego własnością, ale kiedy rozwiódł się z mamą, zostawił mi go na pamiątkę. - odpowiedziałam.
- Zagrasz mi coś? - zapytał czule. Odpowiedź nie była potrzebna, szybko wstałam i zeszliśmy po schodach do salonu. Zaczęłam grać mój utwór, a on usiadł koło mnie. Z  jego oczu popłynęły łzy.
- Co się stało? - zapytałam, czy jego płacz nie był irytujący? Nie, jego nigdy. 
- Kiedyś słyszałem podobną melodię graną na wiolonczeli, osoba która ją wykonywała już nie żyje. - odpowiedział cicho, powstrzymując kolejną falę łez. Kiedy dokończyłam przytuliłam się mocno do niego. Siedzieliśmy tak przez kilka godzin, dochodziła pierwsza, kiedy postanowiłam pójść spać. Już chciał iść kiedy złapałam go za rękę.
- Zostań, proszę! - powiedziałam. Uśmiechnął się mile i poszedł do mojego pokoju. Nie byłam już sama. Skrzypce poczuły się zadbane.

sobota, 18 maja 2013


Siedzieliśmy w milczeniu, aż do dzwonka, dorabiając szczegóły Jego twarzy, kiedy zadzwonił dzwonek, na rysunku miał bujny monobrew  długą brodę i szerokie wąsy, uśmiechnięci weszliśmy do klasy, jak się okazało, miał lekcje ze mną. Kiedy skończyła się pierwsza lekcja, On zniknął gdzieś, więc zastanawiałam się o czym z nim porozmawiać na matematyce, czyli mojej kolejnej lekcji. Nie pojawił się do dzwonka, więc miałam czas na myślenie. Weszłam do klasy i usiadłam w ostatniej ławce. Kiedy minęło pięć minut lekcji zaczęłam się zastanawiać gdzie podział się mój znajomy, w końcu doszłam do wniosku, że postanowił pójść na wagary. Ku mojemu zdziwieniu, w pewnym momencie zauważyłam że nie jestem sama. Usłyszałam jak ktoś po cichu odsuwa krzesło i siada koło mnie. To był On. Wyjęłam kartkę z kieszeni i zaczęłam rozmowę, zapisując pierwsze i najbardziej nasuwające się pytanie do niego "jak się tu znalazłeś?", kiedy się rozpakował, co zrobił bezszelestnie, wyjął swoją kartkę i napisał "normalnie, nie widziałaś", no tak, pomyślałam, moja głowa myśli o jednym i nie mogę skupić się na tym co się dzieje na około. "nie zauważyłam, ale gdzieś ty się podziewał całą przerwę?" zadałam kolejne pytanie, nie odpisał, dorysował tylko piękny uśmiech na mojej kartce, który po chwili pojawił się na naszych ustach.  Po chwili odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w okno, chrząknęłam cicho, aby zwrócić jego uwagę z powrotem na mnie. Obrócił głowę po dłuższej chwili, ale tym razem jego twarz nie wskazywała żadnych uczuć. 
- Nie powiedziałeś mi jeszcze jednej ważnej rzeczy - szepnęłam. Wywrócił oczami czekając na kolejną serie dziwnych pytań. - Jak ci właściwie na imię? jak się nazywasz? - dokończyłam.
Roześmiał się cicho po czym spojrzał mi głęboko w oczy.
- No więc, nazywam się Tyson, Tyson Snow, dla przyjaciół Tson. - odpowiedział z uśmiechem.
- Rzadko spotykane imię, pierwszy raz je słyszę! - szepnęłam, choć wydawało mi się, że z wrażenia trochę za głośno. Po całym dniu spędzonym z Tysonem, zmęczona wróciłam do domu. Usiadłam w kuchni, byłam głodna ale postanowiłam znów się zagładzać. Nie miałam ochoty się uczyć, miałam ochotę myśleć o Snowie. Zeszłam do piwnicy, w której mieściła się wielka biblioteka, otworzyłam byle jaką książkę na byle jakiej stronie, ku mojemu nieszczęściu pierwsze zdanie zaczynało się na "Snow". Szybko odłożyłam ją na miejsce, postanowiłam się pouczyć, dla zabicia czasu. Niestety, nauka nie przyszła mi tak łatwo, ciągle myślałam o Snowie. Wyszłam z domu, zbierało się na desz, ale nie przejęłam się tym, niech pada, pomyślałam, może mnie to orzeźwi. Tak jak przewidziałam po chwili zaczęło lać. Nie zwracając na to uwagi szłam przed siebie, zatrzymałam się w środku lasu, dziesięć kilometrów za miastem. Usiadłam pod starym drzewem, nałożyłam na uszy słuchawki i zaczęłam wsłuchiwać się w ulubione brzmienia, moje myśli oderwały się na chwilę od Tysona, teraz w mojej głowie błądziły piosenki Nirvany, kiedy otworzyłam oczy było późno, słońce dawno zaszło i nocne zwierzęta wychodziły z zakamarków. Powoli wstałam i jak na skrzydłach wędrowałam do domu. Usiadłam na łóżku, nie pamiętając jak się znalazłam w domu.  Kiedy moje myśli znów zaczęły wędrować w Jego stronę, zeszłam do biblioteki, aby poczytać jakąś książkę. Nie znalalazłam nic ciekawego, więc poszłam do salonu. Ściany w nim były białe, ponieważ prawie całą ich powierzchnię zajmowały wielkie, przestrzenne okna. Na środku pomieszczenia stał duży, biały fortepian. W rogu stał mały stoliczek, a całą ścianę przede mną zajmowała szafa z nutami. Fortepian i nuty były pozostałościami po ojcu, który był wspaniałym pianistą, zdolność do grania odziedziczyłam po nim, więc usiadłam na stołku i zaczęłam grać swoją własną melodię, którą wymyśliłam w wieku 6 lat wraz z tatą. Wróciły wspomnienia, siedzenie z tatą przy białym ślniącym pianie, ćwiczenie układania palców na klawiszach, pierwsze nuty. Nie zdąrzyłam powstrzymać łzy, od kiedy tato nas zostawił, ani razu nie płakałam, teraz zdarzyło mi się to pierwszy raz. Te same ściany, ten sam pokój, przeszłość wydawała się być jak piękny sen, który skończył się gwałtowną pobutką. W moim wspomnieniu nagle pojawiła się mama, w pięknej żółtej, zwiewnej sukni weszła do salonu, usiadła koło nas i zaczęła się kiwać w rytm muzyki, pamiętam jak piękne wrażenie na mnie robiła, siedząc tak. Wielka pani, w szpilkach, wiecznie zabiegana, po cichu, bez butów siada w salonie i kiwa się w rytm muzyki. Przypomniało mi się, jak następnego dnia wyjęła skrzypce by mi zagrać ten sam utwór, nie zdążyła, dostała ważny telefon i musiała jechać do pracy. A skrzypce przez cały dzień leżały same, zapomniane przez ukochaną właścicielkę, to właśnie jak te skrzypce czułam się teraz, właścicielka mnie opuściła i wyjechała. Moja piosenka niespodziewanie się skończyła więc zamknęłam pianino na kluczyk, spojrzałam na zegarek, dochodziła pierwsza. Położyłam się do łóżka, moje myśli znów zajęły się pewnym chłopakiem. Nawet śniąc moja obsesja nie kończyła się.  Rano niewyspana, po milionie snów o pewnych orzechowych oczach, które nagle pojawiają się obok mnie,  powłóczyłam się do lustra, dalej nie było w nim nic nowego, różnił się pewien szczegół, moje wory pod oczami były o wiele większe niż zawsze. Wyjrzałam przez okno, dzień zapowiadał się słonecznie więc szybko się ubrałam i poszłam pobiegać, tym razem w stroju do biegania. Na dworze wiał lekki, przyjemny wietrzyk. Dobiegłam do lasu, w którym byłam wczoraj i wróciłam do domu, żeby się przebrać. Idąc do szkoły liczyłam na to, że wczoraj i orzechowe oczy było tylko dziwnym snem. Ku mojemu nieszczęściu w drzwiach stał Tyson. Domyśliłam się, że na mnie  czekał, kiedy do niego podeszłam uśmiechnął się i otworzył mi drzwi. 
-Cześć - powiedziałam zaraz po wejściu na korytarz. Znów mi nie odpowiedział tylko uśmiechnął się. Z czasem zacznie to być irytujące, ale póki co uwielbiałam kiedy się tak uśmiechał.  W mojej głowie zaświtała pewna myśl.. nie miałam zamiaru spędzać kolejnego dnia w takiej nudzie jak wczoraj.
- Tyson...?- zaczęłam, spojrzał na mnie z uśmiechem - czy chciałbyś wpaść do mnie po szkole, nie mam żadnych planów więc pomyślałam sobie, że mógł byś... - nie zdążyłam dokończyć.
- Jasne, odrazu po szkole do ciebie. Załatwione - odpowiedział, jego szybka odpowiedź była zaskakująco zastanawiająca, ale nie zajmowałam sobie tym głowy, miałam towarzysza.

piątek, 17 maja 2013


Godzina 7.00, zwlekłam się z łóżka dziwiąc się jak mi się to udało. Podeszłam do lustra, nie zobaczyłam w nim nic zaskakującego, chociaż codziennie rano łudziłam się, że choć raz budząc się zobaczę w nim coś pięknego i zaskakującego, ale zawsze jedyne co widziałam do długie zmierzwione, blond włosy otaczające zaspaną twarz pasującą bardziej do małego dziecka niż szesnastolatki. Przeciągnęłam się i wsunęłam na siebie wczoraj zakupione dżinsy oraz zwykłą, starą szarą koszulkę. Dzień jak co dzień, zmusił mnie do niechcianych czynności takich jak zjedzenie śniadania w pustej kuchni, wyjście na spacer i pobieganie po okolicy, licząc na to że da się ważyć mniej nż 35 kilo, co było dla mnie dużym rekordem, ponieważ od wakacji, które minęły niecałe dziewięć miesięcy temu schudłam aż 30 kilo. Moja chuda i piękna sylwetka idealnie się reprezentowała w krótkim topie i dresowych shortach, lecz dzisiaj postanowiłam pobiegać w stroju do szkoły, żeby się potem nie przebierać. Nie lubiłam biegać ale nabrałam takiego nawyku - biegałam, żeby nie jeść i nie siedzieć przy komputerze. Szybko spakowałam się do szkoły, rok w okropnej klasie i śmierdzącej szkole dobiegał końca, czekało mnie liceum, w którym może poznam jakiś normalnych i interesujących mnie ludzi, a nie takich nudziarzy i idiotów jakich przydarzyło mi się tutaj spotkać. Od kiedy zerwał ze mną Martin, ponieważ wyprowadzał się do Grecji, postanowiłam się zmienić i zaprzyjaźnić, lecz chociaż nie byłam tą samą grubaską co we wrześniu klasa dalej mnie nie akceptowała więc dałam sobie z tym spokój. Czy na tym świecie jeszcze ktokolwiek mnie akceptował? Ojciec? wyprowadził się 6 lat  temu i nie zamierza wracać, matka cały czas w podróży za biznesem podróżuje po Europie co jest jej całym życiem, wątpię, że pamięta o kimś takim jak ja, dużej, zaniedbanej Alice Bord. Dziadkowie z dwóch stron dawno zerwali ze mną kontakt, na potwierdzenie tego, że żyją cztery razy do roku wysyłają mi 100 dolarów, żebym miała z czego żyć bez mamy. Ciocie i wujkowie? Rodzice byli jedynakami i chyba właśnie to ich połączyło, marzenie mieć przy sobie kogoś bliskiego, kto wszystko by z nim dzielił, nawet serce. Wypiłam ostatniego łyka kawy i wyszłam z domu. Lubiłam mój dom, był to niewielki dwupiętrowy dworek, z wielkim zielonym ogrodem, pielęgnowany przez Hayę, która przyjechała z Japonii i chciała trochę zarobić, nasz ogród bardzo jej się przydał. Rozejrzałam się czy nie ma jej w pobliżu, kiedy wreszcie ją wypatrzyłam podbiegłam do niej i zapłaciłam za robotę należne 20 dolców za wczoraj. Szybko znalazłam się w szkole, ale coś było inne, na korytarzu nie było słychać bieganiny i krzyków, zdziwiłam się tym i przestraszyłam zarazem, czyżby lekcje zostały odwołane? Wbiegłam szybko po schodach, na korytarzu lekcyjnym było pusto, tylko jedna nauczyciela przemierzała powoli szeroko uśmiechnięta, zapewne dlatego że nie musi na razie nikogo pilnować, wbiegłam w kolejny korytarz i tu się wszystko wyjaśniło, wszyscy ustawili się na przeciwko jednej ściany i przyglądali się za zdziwieniem scenie jaka tam miała miejsce.  Piękny wyskoki chłopak, o kasztanowych włosach i orzechowych oczach, stał oparty o tą ścianę, trzymając w ręce zeszyt i ołówek, prawdopodobnie coś rysował, wszyscy patrzyli się na niego oniemieni, moje serce zabiło szybciej, ale nie podeszłam do nich, nałożyłam z powrotem słuchawki na uszy i usiadłam w kącie. Zapomniałam zmienić butów, kiedy weszłam do szkoły, trudno będę chodzić w glanach. po chwili znów zrobił się hałas, wszyscy się rozeszli, jak widać znudziło ich wpatrywanie się w chłopaka pod ścianą. Spojrzałam na niego, miał w buzi ołówek, przyglądał się rysunkowi, nasze oczy się spotkały, uśmiechnął się do mnie szeroko, tak jakby właśnie zobaczył kogoś dobrze mu znanego i ważnego, skądś znałam tę twarz, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd, odwzajemniłam nieśmiało uśmiech. Wpatrywaliśmy się długo w siebie, wreszcie odwróciłam wzrok i wyjęłam z torby zeszyt do biologi i udawałam, że się uczę, nie mogłam. Moją głowę i myśli zajęły tylko piękne orzechowe oczy. Otworzyłam zeszyt na dowolnej stronie i zaczęłam rysować jego twarz, ponieważ malarka była ze mnie dobra wyszło bardzo rzeczywiście. Po chwili poczułam jak ktoś opiera o mnie swoje ramie po czym wybucha głośnym śmiechem, ściągnęłam słuchawki i obróciłam się i zobaczyłam te same pięknie kasztanowe włosy i kasztanowe oczy. Spojrzałam na zeszyt jeszcze raz, śmiał się ze swojego portretu, oczywiście, wiedział, w którym momencie podejść.
- Aż tak brzydko? - spytałam z uśmiechem. Kiedy skończył się śmiać spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.